Tomasz Karenko świętuje 20 lat na scenie [ROZMOWA]

Jest to bez wątpienia nietuzinkowa postać w świecie muzyki z przesłaniem chrześcijańskim. Nie znamy innego artysty, który tworzył w tak wielu gatunkach muzycznych! Tomasz Karenko, znany przede wszystkim jako Hiob, już od 20 lat stara się godnie reprezentować Boga w muzyce.

Usiedliśmy przy herbacie, by powspominać, a jest co! Obok wspomnień, pojawiło się też sporo refleksji. Rapera i wokalistę przepytał Christophoros777 z KTP Records.

Może nie każdy już pamięta o Hiobie, może Hiob sam nie dba o to, by o nim pamiętano, ale fakty są takie – “stuknęło” Ci 20 lat na scenie muzyki z przesłaniem chrześcijańskim. Jak się z tym czujesz?

– Staro! (śmiech) To równo połowa mojego życia. Zaczynałem, jak byłem w technikum, a teraz czterdziestka na karku. Jakbym miał zrobić bilans tych 20 lat to… na pewno wiele pięknych chwil. Niesamowitych doznań! Np. koncert z zespołem Aaron, dla 15 tysięcznej publiczności na Kozienaliach w Lublinie. Po nas grał Dżem oraz Ira. To robiło wrażenie! Do tego stopnia, że byłem tak pełen emocji, patrząc na tę rzeszę ludzi, że nie zacząłem śpiewać drugiej zwrotki (śmiech). Innym pięknym doświadczeniem, był moment, kiedy otwierałem pudło ze swoją debiutancką płytą “Styl Południowo – Wschodni”. To jak uczestniczenie w narodzinach dziecka. Ten moment, kiedy dziecko wydostaje się z wewnątrz. No wiesz skąd (śmiech). Z drugiej strony, było to 20 lat zmarnowanych szans. To już było i nie wróci, dlatego dla higieny psychiki nie ma co do tego wracać.

Od czego się zaczęło? I dlaczego przesłanie chrześcijańskie w muzyce?

– Zaczęło się od usłyszenia takich zespołów jak Armia, Tymoteusz, Houk. To było dla mnie jak odkrycie nowej galaktyki! Zespoły, które mówią o Bogu ciężkimi riffami! To było cudowne! Wreszcie coś dla mnie! Wreszcie koniec ery oazowej piosenki! (śmiech) Potem były marzenia, pragnienia. Też chciałem grać tak jak oni. Zaproponowałem chłopakom ze szkolnego zespołu, byśmy założyli swoją kapelę i grali jak ci, którymi się zafascynowałem. Bałem się, że odmówią, ale stał się cud! Zgodzili się! Muzycznie był to przekrój przez kilka gatunków. Zacięcie metalowe, rockowe, punkowe, kwadratowe reggae i kanciasty blues. Co komu w duszy grało. Szukaliśmy tego, co w nas najlepsze. Dlaczego takie przesłanie? To było naturalne. Nie było innej opcji.

W jakich zespołach grałeś, jaki materiał zrealizowaliście, gdzie koncertowaliście?

Postaram się chronologicznie. Pierwszy zespół to “Signum Fidei” założony w 2000 roku, choć  wcześniej już nagrywałem kawałki, skierowane do ówczesnej ukochanej. To pierwsze kroki na scenie, pierwsze koncerty, pierwsze doświadczenia w kontakcie z publicznością. Następnym zespołem był lubelski “Aaron”. Chłopaki przyjęli mnie na wokal. Graliśmy progresywnego rocka. Długie utwory z nieustannymi zmianami tempa i klimatu. Ciężko było mi się połapać, w którym momencie wchodzi wokal. (śmiech) Kolejnym był zespół o zagadkowej nazwie “Strefa Pracy Żurawia”, założony przez Łukasza Siatkowskiego. Nawijam o nim w drugiej zwrotce kawałka “Inspiratum”. Był to zespół instrumentalny. Między utworami czytałem wiersze Łukasza. 

Co było dalej?

Niech pomyślę… Już wiem! Trzecia era, czyli czas krakowski. Bo pierwsza, to czas chełmski, druga, to era lubelska, a trzecia, tak jak wspomniałem krakowska. Tu w listopadzie 2008 w wyniku samotności i tęsknoty, sam w wielkim mieście zacząłem pisać teksty, które były początkiem projektu “Los Karenos”. To był Cover Pastiche Band. Do znanych melodii pisałem swoje teksty o zabarwieniu bardzo satyrycznym, autoironicznym. Celem była “Śmiechoterapia” pod hasłem “Nie śmiejesz się – nie żyjesz”. Super się to sprawdzało! Startowaliśmy nawet w eliminacjach do PAKI. Ten projekt pomógł mi przetrwać najgorszy czas w moim życiu, czyli stratę dziecka. Bardzo mi szkoda tego projektu i boli mnie, że nie mogę go wskrzesić na nowo. W 2009 powstał “Nibyland Sound System”. Soundsystemowe granie w klimatach reggae. Cała paleta. Od Roots, przez dancehall po dub. Regularne granie imprez w krakowskich knajpach. Ależ to była jazda! Działo się wtedy, oj działo! Z tego też wziął się FidelMan. Próbowałem wskrzesić FidelMana, zacząłem nawet nagrywać płytę, ale nie ukończyłem. Cóż, bywa. Na końcu niech będzie Hiob. Jako Hiob zrobiłem najwięcej. Cztery płyty, koncerty, lekka rozpoznawalność. (śmiech)

Tego FidelMana nie tyle nie mogę Ci wybaczyć, ale nie mogę odżałować, że ten album nie wyszedł. Jeśli nie fizycznie, to powinno się chociaż ukazać na YouTube to, co jeszcze nie ujrzało światła dziennego. Ku uciesze fanów, w tym mnie. (uśmiech)

– Co do FidelMana to już nie ten czas, nie te emocje, nie ten moment. To już minęło i nie wróci. Płytę pisałem pod wpływem terapii, na jaką w tamtym czasie uczęszczałem. Wiem, że to bardzo wartościowy materiał, przemyślane teksty. Cóż, to już historia. Nie ma co być Don Kichotem.

Mówiąc o zespołach i projektach, w których brałeś udział, zapomniałeś o dwóch tematach rapowych!

– Dobrze się przygotowałeś! (uśmiech) “Muode Koty”, których przedstawiać chyba nie trzeba. Wypadkowa natchnienia Ducha Świętego, instynktu, determinacji, wiary i konsekwencji. Owoc hiobowych koncertów, spotkań, rekolekcji, na których poznałem chłopaków. Ostatni projekt, w którym maczałem palce to “Non Grata”. Naturalny efekt tysięcy przejechanych kilometrów, wspólnych koncertów, wspierania się na scenie i poza nią. Hiob i Wieczny, Wieczny i Hiob. Trafił swój na swego! Nagramy coś jeszcze, wierzę! (śmiech)

Który muzyczny projekt na przestrzeni 20 lat jest Ci najbliższy? Hiob wydał najwięcej muzyki, więc częściowo odpowiedziałem na pytanie? 

 Każdy projekt był w swoim czasie najważniejszy i najbliższy. Mogą to potwierdzić koledzy z zespołów, moja żona Magda. Zawsze BARDZO mi zależało! To prowadziło czasem do konfliktów. Bo wyobraź sobie, że Ty ze swojej strony chcesz/możesz poświęcić naprawdę wiele, a reszta składu ma na to z lekka wy**b*ne. Pewnie dlatego zacząłem działać solo, czego efektem są 4 płyty. W tym momencie czuję się jak wspomniany Don Kichot, Błędny Rycerz, który chce… no właśnie… co? Grać jak najwięcej, spotykać się z ludźmi, żyć pasją, robić to, co kocha, a tylko zderza się z wiatrakami. Trzeba w końcu sobie powiedzieć, że czas odpuścić. Zespół “Perfect” ma taką kapitalną piosenkę! Kapitalny tekst! “Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść…”.  Jak już wspominałem we wcześniejszych odpowiedziach -najbardziej mi szkoda zespołu Los Karenos. Przydałaby się “Śmiechoterapia”!

Czy ja dobrze rozumiem? Tomasz Karenko nie chce już tworzyć muzyki?

– Bardzo dobrze rozumiesz. Don Kichot jest już zmęczony. Czas zacząć pracę nad wydaniem debiutanckiej… książki!

Książka to świetny pomysł i jeszcze o tym porozmawiamy, ale nie wierzę, że to koniec z muzyką. Artysta, który nagrał 4 płyty (a prawie 5), nie powinien tak łatwo sobie rezygnować z tworzenia.

– To teraz zamieńmy się miejscami i ja zadam pytanie Tobie. Dlaczego “Artysta, który nagrał 4 płyty (a prawie 5), nie powinien tak łatwo sobie rezygnować z tworzenia”? Ostatnio rozkminiałem tematy wolnej woli. A to jest jej element. Nie jara mnie muzyka, a raczej jej tworzenie. Nie jara mnie wyrzucanie pieniędzy w błoto. Bycie na marginesie tej sceny też nie jest miłe. Może z wiekiem zmieniają się priorytety, a może chcę spróbować czegoś, czego w życiu jeszcze nigdy nie robiłem. Wiesz, że działam zadaniowo. Stawiam sobie cel, dążę do jego realizacji, poświęcając się bez reszty. Wreszcie przychodzi moment realizacji i… można szukać następnego celu. Bez tego bym oszalał i poszedł w piach. Mam pełną świadomość, że to utrzymuje mnie przy życiu.

Pogadajmy o Hiobie, bo w tym rapowym projekcie udało Ci się zrobić najwięcej. Czy potencjał Hioba został odpowiednio wykorzystany? Czy udało się z tego wycisnąć maksimum?

– Czy potencjał Hioba został odpowiednio wykorzystany? Na pewno nie. Czy udało się z niego wycisnąć maksimum? Oczywiście, że nie. I już się nie wyciśnie. Z przejrzałego owocu już się tyle nie wyciśnie, co ze świeżego. Natury nie oszukasz. Miałem czas refleksji, nad tym, co mogłem zrobić lepiej, czego nie robić. Powiem Ci szczerze, że jak na mnie, moje podejście do życia, mój charakter, moje wady i słabości, to te 4 płyty są moim osobistym sukcesem. Wygraną w walce z samym sobą.

Znamy się nie od dziś, więc rozmawiamy szczerze. Dlaczego – o czym kilka razy mówiłeś – moment premiery płyty był zarazem zamknięciem tematu? Czemu tworząc coś dobrego, pomyślałeś w ogóle, że wrzucanie postów na Facebooka, jakiekolwiek promowanie swojej muzyki to spamowanie? Zawsze ciężko było mi to zrozumieć i proszę nie tłumacz tego brakiem menadżera. (śmiech)

– Wiadomo, że szczerze. Wszak: “Prawda nas wyzwoli”! (śmiech) Nie wiem, od której strony zacząć. Przed godziną 8.00 rano jeszcze nie myślę. Zawsze irytował mnie spam w necie. Pierdylion powiadomień. Facebook = śmietnik. Nie lubię upierdliwości, nachalności, jak ktoś mnie do czegoś zmusza. Dlatego nie chcę być taki dla innych. To jedna strona medalu. Druga to ukształtowanie mojego poczucia własnej wartości. Przez 40 lat niewiele się zmieniło. A w ostatnim czasie leci na łeb na szyję. Ile koncertów zagraliśmy po wydaniu płyty “Stwardnienie Rozsiane”? 2 (słownie: DWA). Kraków i premierowy koncert radiowy w Radiu Pallotti, który w tym radiu można było usłyszeć oraz na dwóch kanałach YouTube – moim i radiowym. Drugi na Festiwalu Chrześcijańskie Granie w Warszawie, gdzie też była relacja live (choć na części naszego koncertu nie było dźwięku, tylko wizja). Byli także ludzie z branży. Czy pojawiła się jakaś propozycja? Chyba znasz odpowiedź. Może to znak, że Hiob nie jest potrzebny. Musiałbym grać jak Muode Koty, żeby być “rozrywanym artystą”. Czy to wyczerpuje ten temat?

Tak, choć ja będę się upierał przy tym, że – szczególnie niezależni artyści – muszą promować materiał. Używać do tego Facebooka, YouTube i wszystkich możliwych narzędzi. Zrobić, co się da zrobić i nie tłumaczyć braku działań tym, że coś nie przychodzi na tacy. Tyle mojej opinii. (uśmiech) Opowiedz teraz o książce, o której wcześniej wspomniałeś.

– Zapewne masz rację w kwestiach promocji. Książka jest moim marzeniem. Chcę ją wydać dla córki Zuzi, rodziny, najbliższych. Jak ktoś z moich słuchaczy będzie chciał ją nabyć, tym większe będzie moje szczęście. „Zaczarowana Szafa. Albo coś w tym stylu” to opowieść o chłopcu – Rysiu, który pewnego zwyczajnego dnia, trafia w miejsce, gdzie trafić nie powinien. Trafia w miejsce, które zwyczajnym na pewno nie jest. Od tego momentu jego życie zmienia się bezpowrotnie. Rysio staje się poszukiwaczem… prawdy. Stawia pytania i szuka na nie odpowiedzi. Czy ją znajdzie? Przeczytajcie sami. Aha jeszcze jedno! Wbrew pozorom nie jest to wyłącznie książka dla dzieci, ale o tym będziecie mogli przekonać się sami. Do czego gorąco zachęcam już teraz.

Kiedy ukaże się Twoja książka?

– Z Bożą pomocą w 2021. Powstanie na pewno profil na Facebooku związany z książką, gdzie będę wrzucał na bieżąco informacje o postępach. To jest też dla mnie motywatorem  do działania. Bo jak daję to do publicznej wiadomości, to nie ma zmiłuj. (śmiech)

I na koniec pytanie nieco filozoficzne. Jak już skończy się to ziemskie życie i staniesz przed Bogiem, który zapyta Cię o Twoją muzykę, projekty, Hioba. Co mu powiesz i jak myślisz, co On Ci o tym powie? 

– Dobre pytanie! Co powiem Bogu? Dziękuję i przepraszam. Co powie mi Bóg? Zapewne to, co wielokrotnie słyszałem od moich nauczycieli: „Oj Karenko, Karenko! I co ja mam z tobą zrobić? Jesteś zdolny, ale taki leniwy”. (śmiech) Korzystając z okazji. Chciałbym z całego serca podziękować każdej i każdemu, wszystkim tym, którzy w czasie tych 20 lat wyciągnęli do mnie pomocną dłoń, poświęcili swój czas i talenty. Dziękuję tym spotkanym na koncertach, rekolekcjach, spotkaniach, w eterze oraz internetach. Dobro powraca! Bless+

Zobacz inne artykuły na naszej stronie: KLIK.

Dodaj komentarz